Wednesday, September 26, 2007

Będę o 11:00

Ponieważ nie wyrobiłem prawa jazdy, ponieważ byłoby to dla mnie niebezpieczne, ponieważ lubię czytać i dużo rozmyślać oraz ponieważ mam strasznego pecha, ponieważ ilekroć chciałem poćwiczyć jazdę przed egzaminem trafiałem na policję, ponieważ oni lubią łapać takich prawdziwych bandziorów, ponieważ i tak dostaną ciepłą pensję (w pewnym sensie ode mnie), więc muszę korzystać z komunikacji miejskiej.

Z tej komunikacji korzystam żywiołowo. To znaczy wychodzę w nadziei, że akurat coś będzie jechało. Wynika to trochę z matematyki - jeśli autobus jest na przystanku co pół godziny to znaczy, że statystycznie czekam kwadrans. Statystycznie jest to do zaakceptowania. Nie sądzę aby to podejście było przyczyną dla której regularnie się spóźniam. Ja raczej za późno wychodzę.

Jestem umówiony na 11:00 w telewizji na Woronicza. Pozostało pół godziny więc zawieszam bieżące czynności i zbieram się do wyjścia (wersja dla informatyków: pozostało 1800000 ms więc proces wyjścia wyłwaszcza bieżące procesy). Wpadam w panikę (wersja dla informatyków: kernel panic !) i zamiast jechać autobusem pytam, czy któryś handlowiec właśnie jedzie abym się z nim może zabrał razem.

Jeden właśnie wyjechał ale wraca po mnie. Jedziemy chwilę i widzę przed nami idealnie pasujący autobus. Czuję się trochę głupio, że obciążam chłopaka zamiast sprawdzić rozkład ale jedziemy dalej (autobus jedzie dużo szybciej co ciekawe). Mam jeszcze 15 minut, jest ok. Próbujemy werbalnie ustalić gdzie jedziemy. Jakoś nie możemy się jednak dogadać (chłopak nie zna Warszawy) więc ustalam, że po prostu tak długo jak będziemy jechać w dobrym kierunku to jedziemy razem.

Nagle on skręca zupełnie nieoczekiwanie i jedziemy w kompletnie beznadziejnym kierunku. Czuję się jak kompletny idiota. Zatrzymać się nie możemy bo nie ma gdzie. Czuję jak pewna część mojego ciała już się pogodziła z tym, że spóźnię się drastycznie. Przejechaliśmy tak jeszcze 5 minut i rzucam "ok, tutaj będzie świetnie".

Wysiadam w świetnym miejscu, której jest jeszcze dalej od telewizji niż byłem dwadzieścia minut temu. Próbuję bezskutecznie łapać taksówkę. Na szczęście jest przystanek autobusowy. Wsiadam w pierwszy autobus. Zaczynam nadrabiać. Czytam rozkład. Nic z niego nie rozumiem. W końcu uznaję, że słabo znam ursynów i że będziemy jechać pobocznymi uliczkami.

Po chwili autobus skręca znowu w złą stronę i dochodzi do mnie, że czytałem rozkład w złą stronę. O 11:00 jestem dalej od telewizji niż kiedykolwiek (może za wyjątkiem tej wycieczki do gór stołowych w lipcu).

Ratuje mnie taksówka która dojechała w trzy minuty.

puenta:
100110110101101!!!!!0101

Tuesday, September 11, 2007

Smolne refleksje

Smolna. Zostały już tylko dwie godziny ! Orzech i Mateusz chowają Shoguna - nie będzie już na to czasu. Na partyjkę Shoguna mam ochotę od dawna ...

Tak zaczyna się moja pierwsza wizyta na smolnej. Shogun ostatecznie okazał się wielkim rozczarowaniem ale smolna nie. Jedna, potem dwie a nawet trzy sale wypełnione maniakami to samograj, niezależnie od tego co jest na stołach. Czasami miałem wrażenie, że im gorzej na stołach tym lepiej się bawimy, np. "pojedynek" z Pędrakiem w którym dowiedziałem się o cięciu szablą pionowym ... od dołu ... bardzo szlachecki sposób załatwiania sprawy.

Klub na smolnej został jakiś czas temu rozwiązany. Miałem kiedyś kompletnie szalony pomysł związany ze smolną. Pomyślałem, żeby zaprosić Rainera Knizię! Wysłałem nawet emaila, którym zachęcałem dynamicznie rozwijającym się rynkiem i tłumaczyłem, że takie wydarzenie może pomóc i będzie gratką dla fanów.

Był to jeden z tych pomysłów zaraz po przebudzeniu. O tym, że zaraz po przebudzeniu do głowy wpadają dziwne pomysły wiedział też Vincent van Gogh, który aby zwiększyć ilość tych przebudzeń zasypiał na krześle ustawionym wprost do tworzonego obrazu. W chwili gdy pogrążał się we śnie mimowolnie wypuszczał z dłoni metalową łyżeczkę, która spadała z hałasem do metalowego talerza i budziła malarza. (na podstawie biografii)

Tak więc łyżeczka hałasuje, a ja mam ten wspaniały pomysł, żeby napisać maila do Knizi. W środku pisania zastanawiam się jak miała by ta wizyta wyglądać - czy powinna być wcześniej nagłośniona ? rozreklamowana ? starannie przygotowana ? I wtedy wpadam na ten surrealistyczny (a może impresjonistyczny) pomysł, że Rainer Knizia wpadnie bez zapowiedzi i poczekamy kto go rozpozna ! Będzie z nami grał tak po prostu. I tak napisałem. Po czym dostałem grzeczną odpowiedź, że raczej jest zbyt zajęty. Dziwne :) (... że odpowiedział)

Monday, September 10, 2007

Poemat dla komputera (z rymem i puentą)

10010111011011
00110101101011
10001011000111
00111010010111

01011001011110
00000000001110
11011011000100
01101001010100

1111!!!!!!!!!!!1!!!!