Tuesday, November 13, 2007

aka OKO

W zeszły piątek po raz pierwszy odwiedziłem planszówkowiczów w Ośrodku Kultury Ochoty aka OKO (mój badziewny słownik podkreśla na czerwono słowo "planszówkowiczów" !). Spektakl rozgrywa się w dwóch salach. W tej większej ogromny problem - jedna ze ścian jest w całości pokryta LUSTREM !

Przeciętny maniak gier planszowych wygląda jak złośliwie zaprojektowany, rozlatujący się, post nuklearny mebel ! Wygląda jak fiat tico po czołowym zderzeniu z tirem wypełnionym klinkierem ! Wygląda jak zergling przebrany za zombie i mruczy "hmmmrrr hmmmrrr". Tak wygląda i chce o tym zapomnieć.

Krzysiek. Lubi ostre gry z interakcją.
Nie odmawia partyjki Ca$h and Gun$.

Mariusz. Typ familijny. Ma pewne szanse
na założenie rodziny ... przy NAPRAWDĘ dobrych rzutach k6.

Michał. Wróg interakcji.
"German style" - Książęta Florencji

Franek. "Gram we wszystko".

Andrzej. Gry wojenne.

Blefuj

Po chwili dostrzegam, że w dużej sali jest pewna grupa, na którą lustro nie działa. Jest to elitarny zakon wśród fanatyków - sprzedawcy planszówek. Osiągnęli oni już ten upragniony stopień wtajemniczenia, że nie mają odbicia w lustrze ! Gdy siadam z nimi do ostatnio popularnej "blefuj" nie wiem jeszcze, że nie mam absolutnie żadnych szans na zwycięstwo. W grze o takim tytule nie mogę przecież wygrać z ludźmi, którzy kłamią osiem godzin dziennie. I jeszcze dostają za to pieniądze !

Blefuj to 10 minutowa karcianka. Karty przedstawiają osiem zwierzątek, którymi potencjalnie żywi się mój kot: szczur, pluskwa, karaluch, nietoperz, żaba, pająk, niepamiętam, niepamiętam. Każde z nich ma osiem kart. W sumie 64 RÓŻNIE i świetnie ilustrowanych kart, na których kocia karma ma fantastycznie uchwycony charakter, np.:

wojowniczy nietoperz i wyluzowana żaba

Blefuj jest odwrotnością mechanizmu "set collection" - przegrywa ta osoba, której wciśnięte zostaną cztery karty tego samego typu (czyżby "don't set collection" ?). W uproszczeniu wygląda to tak: zagrywasz kartę do przeciwnika i deklarujesz jakie zwierze to jest. Przeciwnik zgaduje czy mówisz prawdę czy kłamiesz. Jeśli nie odgadnie, to dostaje ją jako "wciśniętą" (kładzie widoczną na stole). W przeciwnym wypadku ty dostajesz ją jako "wciśniętą".

Mam bardzo nietypowe podejście do tej gry. Zupełnie nie interesuje mnie szczątkowa taktyka, która chyba jest obecna w tej grze. Patrzę wyłącznie na to jak się osoba zachowuje. Gram jako kapustka - detektor kłamstw. Oceniam głos, mimikę i oczy.

Bazuję też na pewnym opracowaniu. Podobno gdy osoba patrzy w prawy górny róg (z naszej perspektywy), to sobie coś przypomina. Gdy zaś kieruje wzrok w lewy górny róg to sobie coś wymyśla. Czasami zadaję pytanie "jeszcze raz, co to niby jest ?" albo "a jak niby wygląda ten nietoperz ?" i patrzę czy osoba wymyśla, czy też sobie przypomina.

Niestety nieobecne oczy sprzedawcy nie dają żadnej wskazówki. Przegrałem okrutnie. Zdruzgotany postanawiam się przejść i poszukać kogoś sympatyczniejszego. Lim-dul sprytnie ukrywa się przed LUSTREM pod pozorem choroby. Pędraka nie spotkałem, ale byli jego przodkowie. Wchodzę do małego pomieszczenia na górze, po to aby po minucie wrócić do sprzedawców rozpoczynających partię Bang.

kolejny przodek pędraka

spotkałem też przodka bazika
swoją drogą, jeszcze nigdy nie zagrałem z bazikiem !!!

Bang !
Bang jest całkowicie towarzyską grą w której zagrywając karty strzelamy do swoich przyjaciół. Gracze tajemnie losują tożsamość i związany z nim cel swojej rozgrywki.

szeryf, chce zabić wszystkich przestępców i renegata (chyba)
pomocnik szeryfa, chce tego, co szeryf
przestępca, chce zabić szeryfa i jego pomocnika
renegat, chce zabić wszystkich

Dostaję szeryfa. Ujawniam się (szeryf jako jedyny jest jawny) i wygłaszam swoją zmodyfikowaną misję - "moim celem będzie zabicie wszystkich sprzedawców gier planszowych !". Rozgrywka toczy się dość tradycyjnie, to znaczy zabijamy kolejne osoby (niestety nie są to sprzedawcy) aż do kluczowej, trzyosobowej końcówki. Oprócz mnie w grze pozostali jeszcze:

gigi

saise

Zagadka dla ciebie: Jeden z nich jest moim pomocnikiem. Który ? Proponuję zatrzymaj się z czytaniem i odpowiedz w tym miejscu.

Uznałem, że gigi ma namalowane na twarzy "jestem renegatem". Nie mogłem nawet dopuścić do siebie tego szalonego pomysłu, że jest on moim pomocnikiem. Zaufałem saise. Nawet przekazałem mu dobrą broń aby był silniejszy. Co więcej, leczyłem go. Dałem mu miejsce do spania. Karmiłem go. Traktowałem go jak brata, którego nigdy nie miałem. Opiekowałem się nim. Aż w końcu powiedziałem: "jeśli okaże się, że nie jesteś moim pomocnikiem to zaszczekam pod stołem !"

No więc zaszczekałem:

Hau ! Hau ! Hau !

Thursday, October 4, 2007

Foczka


Jeżeli w ciągu 2 dni nikt nie przyjmie zaproszenia (patrz niżej) to spałuję tą piękną foczkę.

Monday, October 1, 2007

Zaproszenie

Wczoraj wpadłem na pomysł aby powołać klub dla osób chorobliwie zazdrosnych o osoby chorobliwie chciwe. Na spotkania zabieramy zdjęcie swojej chorobliwie chciwej osoby i opowiadamy o nich. Celem spotkań będzie wzmocnienie zazdrości. Pożądane będą też efekty zazdrości względem innych osób z klubu, typu: chorobliwie zazdroszczę Markowi, że on jest tak chorobliwie zazdrosny o tą chciwą Anetę.

Zapisy są otwarte, należy tylko napisać komentarz w którym udowodnicie, że jesteście chorobliwie zazdrośni o osobę chorobliwie chciwą.

Wednesday, September 26, 2007

Będę o 11:00

Ponieważ nie wyrobiłem prawa jazdy, ponieważ byłoby to dla mnie niebezpieczne, ponieważ lubię czytać i dużo rozmyślać oraz ponieważ mam strasznego pecha, ponieważ ilekroć chciałem poćwiczyć jazdę przed egzaminem trafiałem na policję, ponieważ oni lubią łapać takich prawdziwych bandziorów, ponieważ i tak dostaną ciepłą pensję (w pewnym sensie ode mnie), więc muszę korzystać z komunikacji miejskiej.

Z tej komunikacji korzystam żywiołowo. To znaczy wychodzę w nadziei, że akurat coś będzie jechało. Wynika to trochę z matematyki - jeśli autobus jest na przystanku co pół godziny to znaczy, że statystycznie czekam kwadrans. Statystycznie jest to do zaakceptowania. Nie sądzę aby to podejście było przyczyną dla której regularnie się spóźniam. Ja raczej za późno wychodzę.

Jestem umówiony na 11:00 w telewizji na Woronicza. Pozostało pół godziny więc zawieszam bieżące czynności i zbieram się do wyjścia (wersja dla informatyków: pozostało 1800000 ms więc proces wyjścia wyłwaszcza bieżące procesy). Wpadam w panikę (wersja dla informatyków: kernel panic !) i zamiast jechać autobusem pytam, czy któryś handlowiec właśnie jedzie abym się z nim może zabrał razem.

Jeden właśnie wyjechał ale wraca po mnie. Jedziemy chwilę i widzę przed nami idealnie pasujący autobus. Czuję się trochę głupio, że obciążam chłopaka zamiast sprawdzić rozkład ale jedziemy dalej (autobus jedzie dużo szybciej co ciekawe). Mam jeszcze 15 minut, jest ok. Próbujemy werbalnie ustalić gdzie jedziemy. Jakoś nie możemy się jednak dogadać (chłopak nie zna Warszawy) więc ustalam, że po prostu tak długo jak będziemy jechać w dobrym kierunku to jedziemy razem.

Nagle on skręca zupełnie nieoczekiwanie i jedziemy w kompletnie beznadziejnym kierunku. Czuję się jak kompletny idiota. Zatrzymać się nie możemy bo nie ma gdzie. Czuję jak pewna część mojego ciała już się pogodziła z tym, że spóźnię się drastycznie. Przejechaliśmy tak jeszcze 5 minut i rzucam "ok, tutaj będzie świetnie".

Wysiadam w świetnym miejscu, której jest jeszcze dalej od telewizji niż byłem dwadzieścia minut temu. Próbuję bezskutecznie łapać taksówkę. Na szczęście jest przystanek autobusowy. Wsiadam w pierwszy autobus. Zaczynam nadrabiać. Czytam rozkład. Nic z niego nie rozumiem. W końcu uznaję, że słabo znam ursynów i że będziemy jechać pobocznymi uliczkami.

Po chwili autobus skręca znowu w złą stronę i dochodzi do mnie, że czytałem rozkład w złą stronę. O 11:00 jestem dalej od telewizji niż kiedykolwiek (może za wyjątkiem tej wycieczki do gór stołowych w lipcu).

Ratuje mnie taksówka która dojechała w trzy minuty.

puenta:
100110110101101!!!!!0101

Tuesday, September 11, 2007

Smolne refleksje

Smolna. Zostały już tylko dwie godziny ! Orzech i Mateusz chowają Shoguna - nie będzie już na to czasu. Na partyjkę Shoguna mam ochotę od dawna ...

Tak zaczyna się moja pierwsza wizyta na smolnej. Shogun ostatecznie okazał się wielkim rozczarowaniem ale smolna nie. Jedna, potem dwie a nawet trzy sale wypełnione maniakami to samograj, niezależnie od tego co jest na stołach. Czasami miałem wrażenie, że im gorzej na stołach tym lepiej się bawimy, np. "pojedynek" z Pędrakiem w którym dowiedziałem się o cięciu szablą pionowym ... od dołu ... bardzo szlachecki sposób załatwiania sprawy.

Klub na smolnej został jakiś czas temu rozwiązany. Miałem kiedyś kompletnie szalony pomysł związany ze smolną. Pomyślałem, żeby zaprosić Rainera Knizię! Wysłałem nawet emaila, którym zachęcałem dynamicznie rozwijającym się rynkiem i tłumaczyłem, że takie wydarzenie może pomóc i będzie gratką dla fanów.

Był to jeden z tych pomysłów zaraz po przebudzeniu. O tym, że zaraz po przebudzeniu do głowy wpadają dziwne pomysły wiedział też Vincent van Gogh, który aby zwiększyć ilość tych przebudzeń zasypiał na krześle ustawionym wprost do tworzonego obrazu. W chwili gdy pogrążał się we śnie mimowolnie wypuszczał z dłoni metalową łyżeczkę, która spadała z hałasem do metalowego talerza i budziła malarza. (na podstawie biografii)

Tak więc łyżeczka hałasuje, a ja mam ten wspaniały pomysł, żeby napisać maila do Knizi. W środku pisania zastanawiam się jak miała by ta wizyta wyglądać - czy powinna być wcześniej nagłośniona ? rozreklamowana ? starannie przygotowana ? I wtedy wpadam na ten surrealistyczny (a może impresjonistyczny) pomysł, że Rainer Knizia wpadnie bez zapowiedzi i poczekamy kto go rozpozna ! Będzie z nami grał tak po prostu. I tak napisałem. Po czym dostałem grzeczną odpowiedź, że raczej jest zbyt zajęty. Dziwne :) (... że odpowiedział)

Monday, September 10, 2007

Poemat dla komputera (z rymem i puentą)

10010111011011
00110101101011
10001011000111
00111010010111

01011001011110
00000000001110
11011011000100
01101001010100

1111!!!!!!!!!!!1!!!!

Thursday, July 5, 2007

Adam, the best of ...

Pracując z zagranicznym kontrahentem miałem częsty kontakt z Adamem. Nie tylko miałem częsty kontakt ale też częsty problem komunikacyjny - Adam kiepsko znał angielski a nasze umysły nadawały na innych częstotliwościach. W naszych rozmowach pojawiały się prawdziwe perełki i dlatego zacząłem je spisywać i przedstawiam poniżej.

1.
kapustka:
yes, if you have some backup of these databases, please restore
Adam:
we never create any backup :(
backups are for cowards :)
kapustka:
hmmm ... one backup made from time to time is not a bad idea i think
Adam:
but who empty should the database being?
with all tables but no values or with all tables and some important luts


2.
Adam:
Scream if i made a mistake !!!

3.
kapustka:
or maybe we can move this to live server
Adam:
it is not good if you test it on a purple fantasy word :)

4.
Adam:
the data is filled in maualy it is definitely incorrect
kapustka:
ok, but the question remains
Adam:
but no
yes sure

5.
Adam:
do you try to reache me via phone?
better english : did you try to reach me on phone? :)

6.
kapustka:
I have one question about xy
[...]
Adam:
i am thinking?

7.
Adam:
customer can be test it today and now the values are not correct

8.
Adam:
but only one should bee both at the same time

9.
Adam (10:14 AM) :
I have install skype yesterday
cinoix (10:15 AM) :
nice, whats you name ?
Adam (10:15 AM) :
i am searching for it
Adam (10:15 AM) :
maybe adam-zum or zum-adam
cinoix (10:16 AM) :
it is on the top bar of skype
Adam (10:16 AM) :
Skype(tm) - Your Login
Adam (10:16 AM) :
i am realy stupid

10.
Adam (02:19 PM) :
and I am your Excel report
Adam (02:19 PM) :
but I can't find what you are expecting

* prawdziwe imię Adama utajniłem dla ogólnego dobra.

Tuesday, July 3, 2007

Kawa miguel

Pierwszy post z fascynującej serii "o niczym". Prosiliście o tą serię w tysiącach maili i wielu komentarzach. Zacytuję fragment fikcyjnego maila od Grzegorza T zwanego "turasem":

[...] Zwracam się z uprzejmą prośbą o zamieszczenie paru postów, które nie będą tak emocjonujące jak dotychczasowe. Po prostu nie jestem w stanie wytrzymać ciśnienia jakie wywiera na mnie na przykład post "LIGA". A po przeczytaniu "piątek trzynastego jeszcze trwa" musiałem się upijać pięć dni pod rząd. [...]

Wczorajszy wieczór zakończony battlelorem w okolicznościach burzowych nie zapowiadał dzisiejszej katastrofy. Filip mówił, że na tle piorunów wyglądałem jak imperator z gwiezdnych wojen. Imperator dziś zaspał do pracy półtorej godziny.

Ogarnąłem sprawy w pracy i wskoczyłem na boardgamegeek aby dać battlelore ocenę 10. Po tym jak wczoraj wciągnąłem kolejną osobę w tą grę jestem już całkiem pewien, że jest aż tak dobra.

Na codzień pracuję jako kierownik projektów informatycznych. 8h regularnej pracy postanowiłem ostatnio urozmaicić sobie projektem po godzinach, który okazał się przygodą mocniejszą niż cafe miguel. W pierwszych dniach klient powiedział "nie będziemy sprawiać problemów z layoutem" a ja nie doprecyzowałem znaczenia tych słów. Każda ze stron myślała coś innego a wyjaśnienie sytuacji zajęło miesiąc.

Ogłaszam więc, że rezygnuję z projektu (i jak frajer przekazuję swoją dotychczasową pracę za friko) a w odpowiedzi dostaję niefikcyjną ankietę:
[...]
- czy nie jest bezczelnością kończenie sprawy w taki sposób - czy nie
jest ci głupi przed sobą samy, czy masz jakieś sumienie, jakiś kodeks
wartości, jakie ideały, wartości w życiu? Czy słowo, zobowiązanie coś
dla ciebie znaczą? Czy możesz spokojnie dzisiaj pójść spać i z rana
spojrzeć w lustro?
[...]

Ponieważ Łukasz generalnie nie potrafi słuchać więc odpowiem publicznie:

1. Czy nie jest ci głupio przed sobą samym ?
Generalnie jestem dość głupi. Naprawdę ! To znaczy jestem głupi sobą, co niekoniecznie oznacza, że jest mi głupio przed samym sobą. A więc chyba nie.

2. Czy masz jakiś sumienie ?
Mam wyrzuty gdy kupuję planszówki za ostatnie pieniądze w miesiącu. Szczególnie jeśli robię to w pierwszych dniach miesiąca.

3. Jakiś kodeks wartości ?
Oj Tak.

4. Jakieś ideały ?
Chciałbym pisać mniej chaotyczne felietony. Szczególnie te dla świata gier planszowych. Chciałbym też szybciej czytać nuty, bo dukanie jednogłosowych partytur na saksofon to już zwyczajnie obciach.

5. Jakieś wartości ?
Tak, jest kodeks więc są wartości.

6. Czy słowo, zobowiązania coś dla ciebie znaczą ?
Są mniej więcej pomiędzy elasundem a shadows over camelot.

7. Czy możesz spokojnie dzisiaj pójść spać ...
Nie. Wciąż myślę o pierwszej dziesiątce kodeksu wartości.

8. ... i z rana spojrzeć w lustro
Tak. Nic nie budzi tak skutecznie jak koszmarny, przerażający widok rodem z pierwszych filmów drugiej klasy.

Jest parę sposobów na które mogę teraz przejść do tematu kawy miguel. Wyobraźcie je sobie i po prostu wybierzcie jeden. A kawa miguel, którą można dostać w cafe okno (tzw. cafe windows) to strasznie mocne espresso (wręcz destylowane), słodzone do oporu rozpuszczalności. Wlewają do niej trochę koniaku i dekorują cynamonem i ziarenkami kawy, które można wrzucić, jeśli kawa jest za słaba ?

Sunday, July 1, 2007

Moi drewniani kumple

Odbyłem właśnie jakiś sentymentalny spacer po miejscach w których się wychowywałem i dorastałem. Postanowiłem przybliżyć wam bardzo szczególne grono moich znajomych z tej podróży (rany, chciałem napisać "podruży").

1. Sosnowa legnica
To pianino było od zawsze w mieszkaniu. Nie pamiętam momentu, w którym uderzanie pięściami w klawisze przerodziło się w granie. Będąc dzieckiem biłem ją dość często. Raz nawet przyłożyłem jej krzesłem (zrobiłem takie glisando od dołu do góry drewnianym taboretem, że do dziś czarne klawisze mają rysy). Jak dorosłem zacząłem ją rozbierać. Nagie pianino jest dość głośne a poza tym można sobie poparzyć.

Niestety sosnowa legnica w pewnym momencie zaczęła być strasznie irytująca. Miała taką przypadłość, że czasami odmawiała współpracy. Uderzasz w klawisz (szczególnie jeśli jest to jeden z tych "popularnych") a tu cisza. Niedawno widziałem na TVN kultura taki program w którym muzycy wypowiadali się, że kluczem do muzyki jest cisza, a dokładnie proporcja ciszy do dźwięku. Sosnowa legnica w tym zakresie podejmowała decyzje samodzielnie.

Jej dźwięki mają niskie, przytłumione zabarwienie. Były to takie dźwięki bez precyzyjnej wysokości. Plamy muzyczne bez wyrazu. Ma to jednak pewną zaletę - sosnowa legnica prawie nigdy nie jest rozstrojona, po prostu tego nie słychać. Prawdę mówiąc ja nawet lubię jak ona jest trochę rozstrojona, niektóre zagrywki mają wtedy jakąś taką brudną jazzową energię.

2. Czarna legnica
Pianino mojej ciotki, która była moim pierwszym nauczycielem. Czarna legnica była jak kieliszek krystalicznej wody. Może raczej kieliszek białego wina. Mam styl pisania trochę jak generator tekstów "szatkownica".

To pianino to z pewnością najlepsza babka jaką spotkałem. Fantastycznie reagowała, wyczuwała (chciałem napisać wyczówała) emocje. To jest pianino, które potrafi SŁUCHAĆ ! Szczęściara z tej ciotki, naprawdę. Czarna legnica ma dźwięk ostry jak ... jak bardzo ostry dźwięk i zawsze jest przygotowana. Nie spotkacie jej nienastrojonej, ubrudzonej, zmęczonej.

Czarnej legnicy nigdy nie rozebrałem ale podejrzewam, że jej krystaliczny a jednocześnie przyjemnie niski dźwięk nie pochodził od metalowej struny. Pod drewnianą konstrukcją kryje się rząd kieliszków z górskiego krzyształu, które przekazują dźwięk do dębowych pudeł rezonacyjnych.

3. Niemiec z żółtymi zębami
Fortepian emeryt. Grając na nim fantazjowałem, że tego instrumentu doświadczył wcześniej Fryderyk Chopin. Zresztą jest to niewykluczone. Spotkałem go (fortepian) w ramach projektu "poszerzanie horyzontu" gdy znudzony babkami szukałem nowych wrażeń i zawędrowałem do biblioteki w Otrębusach.

Był permanentnie rozstrojony. Nie byłem w stanie odróżnić kiedy był "zaraz po" strojeniu od "zaraz przed" strojeniem. Chciałbym zarabiać na jego strojeniu ... Grając na niemcu z żółtymi zębami trzeba było wykazać się ogromną wyobraźnią. Uderzasz w żółty klawisz, w odpowiedzi jakby dźwięk upadających kluczy, a w głowie fantazje na temat Fryderyka Chopina. Uderzasz po raz drugi, a tu jakby rozsypują się metalowe łyżeczki.

A do tego ten zapach. Z pewnością znacznie bardziej intensywny niż dźwięk. Jestem w stanie przywołać go w tej chwili. To nie był przykry zapach. Chyba każdy stary drewniany mebel tak pachnie. Osobiście potrafię pachnieć o wiele gorzej.

Ciekawe, że mimo 100-lat wciąż jest bezbłędny mechanicznie. Czyżby "german technology in da house ?"

4. Niemiec z białymi zębami
Można o nim powiedzieć, że trzyma gębę na kłódkę. Na szczęście właściciel miejskiego ośrodku kultury w Podkowie Leśnej przekazał mi do niego klucz. Niemiec z białymi zębami był młody i brzmiał poprawnie. Wyjątkowe było, że jest ustawiony w tej dużej gimnastycznej z ciekawą akustyką. To było trochę tak, jakby grać na gitarze będąc w środku jej pudła rezonansowego.

Nie wiem dlaczego ale nigdy nie wpadłem na żaden dobry pomysł przy tym fortepianie. W pewnym momencie nawet gasiłem światło w sali i grałem "na mniej-więcej" ale i tak nie było to szczególnie inspirujące. Cały ten fortepian był jakiś dziwny, z jednej strony tęskniłem do niego a z drugiej gdy już grałem to szybko miałem dość. Takie "im więcej ciebie tym mniej".

5. Biała Calisia
Miałem taki obciachowy etap w swoim życiu, że gdybym miał dowolną ilość pieniędzy to bym kupił dworek polski i w sali basenowej postawił bym biały fortepian calisia. Niewykluczone, że ubierałbym się w fioletowy smoking.

W tym obciachowym okresie życia spotkałem tą białą calisię !! Należała do kumpla i miała taki strasznie płytki dźwięk. To było pianino-dresiara. Słodki, wysoki dźwięk, nieskażony charakterem. Z radością powracałem do swojej sosnowej legnicy z jej jazzowym brudem i humorami.

6. Stainway
Zrobię wyjątek i powiem o przelotnej znajomości. Grałem na nim tylko raz. Wyobraźcie sobie tenora, który śpiewa w środkowym rejestrze. Niskie dźwięki o nieskończonej rozdzielczości (w przeciwieństwie do sosnowej legnicy, która miała raczej nieskończony brak rozdzielczości). A to wszystko umieszczone w sali balowej o wysokim stropie. Na ścianach marmur i szkło. Żadnych dywanów-dźwiękojadów. Wspaniała akustyka.

Grałem i nie mogłem przestać się uśmiechać. Pamiętam jakieś dziwne szczegóły z tamtej przygody, na przykład to, że kładłem takie czterotonowe akordy z septymą i noną ale pozbawione podstawy i zgrupowane w dziwnym przewrocie wokół dwukreślnego "c".

Muszę tam wrócić.

Friday, April 13, 2007

piątek 13-tego jeszcze trwa !

"AKURAT"

"a GDYBY TAK"

Pędzel nigdy nie planuje. Ten kot to czysty sponton ! Jak AKURAT jest obok miski to zje kilka chrupków, jak AKURAT jest obok drzwi to miałcze że jest przetrzymywany wbrew woli i chce wyjść na klatkę schodową. Pomyślcie jak by to było: AKURAT zadzwonił budzik więc wstajecie, AKURAT jesteście obok drzwi więc idziecie do pracy ...

Trochę inaczej działa moja kotka, szpachla. Ona w porywach planuje na najbliższe 5 minut co w praktyce wygląda tak, że stawia hipotezę i szybko ją sprawdza. a GDYBY TAK wyrzucić jedzenie z miski pędzla w miejsce, gdzie nie może się dostać ten spaślak ? a GDYBY TAK rozkopać ziemię w tym fajnym kwiatku na parapecie.

Siedzę na balkonie i piszę ten tekst. Obok pędzel (bo AKURAT jest na balkonie) i szpachla (a GDYBY TAK pójść na balkon). Właśnie mam napisać puentę ale nagle na te 4 metry kwadratowe z 3 żyjątkami wpada kolejne - gołąb. Usiadł na poręczy i spokojnie czeka na egzekucję która zbliża się w dużym przyśpieszeniu na czterech łapach ... ale on siedzi i chyba myśli: AKURAT jestem na balkonie więc umrę, buachachachacha ale piękny dzień !

Wpierw wrzasnąłem a twardziel siedzi dalej. Słyszę BANG !!! pędzel właśnie przekroczył barierę dźwięku, zaraz będzie tragedia. Wstaję a twardziel dalej nic. Postanawiam go zepchnąć - wyciągam rękę (a on te swoje różowe widełki i dawaj się siłujemy) i spycham go. Zepchnąłem gołębia z balkonu !

Chowam głowę pod zimną wodę. Rany, myślę, co za pojebany gołąb ale dobra już mogę pisać dalej. Zastanawiam się jak opisać tą wczorajszą partię na smolnej podczas której byłem kilka razy wyzywany przez obcego gościa - robić z tego aferę ? zniszczyć go ? a może obrócić w żart ?. Wracam na balkon a tam ... pojebany gołąb wrócił !!! A ja zepchnąłem go ponownie !!! Co za koszmar.

Ciekawym pytaniem jest, czy ten gołąb jest raczej jak pędzel czyli "AKURAT jestem na balkonie więc umrę", czy też jest jak szpachla czyli "a GDYBY TAK usiąść na poręczy i poderwać się w ostatniej chwili gdy leci na mnie kotek i nie może już wychamować ?". Może to gołąb egzekutor kotów, taki zawisza czarny wśród gołębi !

Niezależnie od tego czego on chce już widzę, że szokujący zbieg wydarzeń z wczorajszego wieczoru, który nazwałem "syndrom piątku 13-tego" jeszcze się nie skończył. Piątek 13-tego jeszcze trwa ! (to jest trzynasty wykrzyknik w tym tekście). Ledwo wstałem a już jestem roztrzęsiony niczym galaretka truskawkowa a za trzy godziny idę grać na finale tegorocznej lidze monopoly.

Tutaj moja prośba: proszę o wsparcie z waszej strony. Najlepiej modlitwę ale ponieważ jestem raczej złym człowiekiem to proponuję złą modlitwę, coś w stylu satanistycznym z elementami monopoly. Recenzję ze smolnej napiszę jak już nie będę galaretką. Na koniec mała zapowiedź o tym co będzie:

prawdziwa świnia jest na trzecim planie


nowe obserwacje odnośnie przodków pędraka

Zapraszam też do przeczytania umiarkowanie odpałowej recenzji gry battlegroup jaką ostatnio poczyniłem http://www.planszowki.gildia.pl/gry/battlegroup/recenzja i zapoznania się z głupią ankietą jaką poczyniłem na forum gildii planszówkowej.

Friday, April 6, 2007

Sado Fado


Nie ma nic gorszego niż dobre nastawienie ! Idę na ekranizację S@motności w sieci przekonany, że w najgorszym wypadku będzie to dobry film a tymczasem już po 60 minutach chcę wyjść (Przeglądając potem wypowiedzi na forum silverscreen znalazłem: "chciałam wyjść ale zasnęłam"). Innym spektakularnym rozczarowaniem był dla mnie "noc na ziemi" Jima Jarmuscha ostatnio puszczony w tv4. I dobrze ! Przynajmniej mogłem zmienić kanał na teatr telewizji, którego notabene normalnie nie toleruję.

Problemem dobrego nastawienia nie jest tak naprawdę związana z nim ślepa euforia tylko pewien mechanizm psychologiczny, który nieświadomie sami sobie narzucamy i stajemy się jego ofiarą. Robert B.Cialdini nazywa go "regułą kontrastu" i polega to na tym, że na niebieskim tle wszystko wydaje się mało niebieskie, w otoczeniu wysokich ludzi przeciętny wzrost wydaje się niski a na tle wysokich oczekiwań przeciętnie dobry film wydaje się słaby.

Na koncert Mariza "Fado Night - jazz w strefie zysku" poszedłem z lekkim uprzedzeniem - obawiałem się, że cało to "Fado" to jakieś dziwactwo adresowane do znudzonych i zamożnych pseudoznawców muzyki. Odstraszała mnie nie tylko wydumana nazwa muzyki ale też ten dopisek "jazz w strefie zysku". I to niezależnie od tego czy oznacza on, że ten koncert ma drogie bilety czy też, że jest to muzyka o problemach bogatych ludzi.

Spektakl rozpoczął się bardzo widowiskowo bo wyszedł prezes ery jazzu i mówi, że napisał pracę magisterską o muzyce fado. Oklaskom nie było końca (bo nie było też początku) a publiczność oszalała. Oszalał też prezes, który zszedł ze sceny po czym podobno zjadł swoją pracę magisterską aby stać się z nią jednością ... najlepiej w strefie zysku.

Przez następne parę minut okazało się, że muzyka Fado jest oparta na kilku założeniach:
- uwielbiamy język portugalski
- uwielbiamy supergwiazdę piosenkarkę
- muzycy Fado udają, że są biedni i że wolą być murzynami (więcej o tym za chwilę)
- jest dobrze, jeśli mamusia piosenkarki była czarnoskóra.

Historia jakby skądś znana bo na początku jazzu były grupy białych, którzy udawali, że są czarni.Robili to bo już wtedy uważano, że tylko czarni potrafią grać jazz. Chwilę później nastąpiła rzecz niesamowicie ciekawa bo oto pojawiły się grupy czarnoskóre, które udawały muzykę graną przez tych białych co udawali czarnych (tylko, że to już miało charakter kabaretowy).

Tak samo kluczowym pojęciem dla tego spektaklu Fado było udawanie. Mariza udawała, że jest skromna i subtelna, muzycy udawali, że są czarnoskórzy a publiczność udawała, ze to jest jazz i klaskała ... ociężale na "raz" jak na weselnej biesiadzie.

Pozytywnie zarejestrowałem grę muzyków gdy na scenie nie było supergwiazdy. Było to odczuwalne w zmianie muzyki: grupa od razu stawała się czujna, improwizowała, obserwowała siebie nawzajem i rozmawiali muzycznie ... to po prostu zaczynało mieć sens.

W pewnym momencie zwróciłem się do Gośki
- Ja jej zupełnie nie rozumiem !
I nie chodziło mi o zupełnie obcy mi język portugalski tylko o całą tą wymyśloną konwencję w jakiej trwał ten koncert. Dla mnie w każdej piosence Mariza śpiewała o tym jak lepiej można było wydać te ciężkie pieniądze ... Była więc piosenka o kupowaniu planszówek, smutna piosenka o prenumeracie czasopism i nostalgiczna piosenka o kupowaniu książek.

Fado jest tak naprawdę spektaklem marketingowym z dobrze określoną grupą odbiorczą w postaci bogatych i znudzonych. Tych samych co sto razy przepłacają kupując wino Beaujolais.


Inny, bardzo ciekawy przypadek nieudanego produktu, który jest ratowany marketingowo spotkałem ostatnio w automacie z batonikami. Co można zrobić ze starym, twardym i paskudnie niedobrym Snickersem ? Można go nazwać "Limited edition - Snickers HARD" i sprzedawać ... drożej !


Na koniec prezentuję Shickers HARD w dramatycznej akcji - próbuję nim zabić pędzelka. A na sam koniec pokazuję oryginalny sposób klaskania jaki odkryłem spontanicznie na koncercie w strefie zysku.

1. snickers HARD w akcji
2. sposób klaskania

Sezon balkonowy rozpoczęty

To jest właśnie to miejsce pisania, które lubię najbardziej !

Siedzę na 4 metrach kwadratowych balkonu, w dole rozchodzą się dźwięki puławskiej, z boku filiżanka (i to jaka !) herbaty parzonej przez około 2 minuty bez cytryny po czym na 1 minutę z cytryną, przede mną moja wierna lampka recydywistka smagana wiatrem a na mnie trzy warstwy swetrów. Sezon balkonowy otwarty !


Z 36m2 mieszkania te cztery lubię najbardziej
mimo, że na potrzeby wyliczania kubatury
dzieli się je przez dwa.


mam tablet ! (ale kretyn ze mnie, nie mogłem się powstrzymać)

Dla bloga oznacza to więcej postów - skoro już jest na tyle ciepło, że mogę siedzieć w tej klatce, to zdecydowanie będę to robił !

Thursday, February 22, 2007

Monday, February 19, 2007

Gra[cz] miesiąca

Fakt, że nie zostałem przyjęty do gamesfanatic zasadniczo zmienił moje życie. Jedyny sposób w jaki mogłem się z tym pogodzić to zmienić swoje nastawienie - z uwielbienia w znienawidzenie.

Ze znienawidzenia w uwielbienie uwielbiam cykl "gra miesiąca", na którym się dziś uwieszę, bo przecież "Jak każdy porządny blog tak i ten musi mieć swój co miesięczny wybór najlepszej gry." (gamesfanatic.blogspot.com). Nie potrafię opisać (a jednak spróbuję) jak bardzo fascynują mnie te rozważania redaktorów, którzy wybierają jedną grę z dziwnym i osobliwym napięciem jakby kierownik bloga przystawiał im lufę do skroni.

Próbowałem znaleźć pierwszy byt, który był przedmiotem wyboru miesiąca w środkach publicznego przekazu. W pewnym momencie byli to tak jakby prezydenci stanów zjednoczonych, co jednak potem sprawdziłem i okazało się, że to nieprawda.

Moim najsilniejszym i osobistym skojarzeniem jest cykliczny wybór komputerowej gry miesiąca obecny w czasopismach o tej tematyce. Okazuje się, że co miesiąc wychodzi akurat tyle gier komputerowych, że jeśli zrecenzujemy każdą to mamy rozsądnego rozmiaru czasopismo. Następnie redaktorzy wybierali jedną z nich i wyróżniali ją jako najlepszą - jest to więc gra wydana w bieżącym miesiącu.

Inaczej jednak, zwycięzca gry miesiąca na blogach planszówkowych to zagadka. Czasem jest to stara gra, w którą redaktorowi się akurat ostatnio dobrze grało. Innym razem jest to arcystara gra, która jest mało znana i to wyróżnienie ma jej pomóc. Zdarza się też, że wygrywa jakaś hiper arcystara gra, której przecież się należy z jakiegoś powodu (niczym nagroda Oscara 2002 w kategorii pierwszoplanowa rola kobieca dla Halle Berry dlatego, bo jest afroamerykanką).

Całą sytuację wyjaśnia Folko - "Mógłbym grą miesiąca nazwać jedną z wielu, w które grałem wcześniej, ale osobiście tym mianem określam grę, z którą spotkałem się po raz pierwszy w danym miesiącu.". Ok, tylko czy jest sens robić z tego cykliczną imprezę ? Ewidentnie jest jakiś problem, jeśli najczęściej w poście "gra miesiąca" natrafiacie na zwroty:
- wyjątkowo trudny wybór
- w tym miesiącu grałem bardzo mało.
- muszę zagrać więcej

Zainspirowany, wpadłem na dwa pomysły:
1. zrobię konkurs na Gracza miesiąca !
2. te teksty mogłyby być generowane przez komputer

Gracz miesiąca
Do finału konkursu na gracza miesiąca przeszło pięciu kandydatów, którzy musieli odpowiedzieć na pytanie: "dlaczego jesteś graczem miesiąca ?". Oto odpowiedzi:

kandydat nr 1.
dlaczego powinieneś zostać graczem miesiąca ?
nie wiem, pędrak mnie zna !

kandydat nr 2.
dlaczego powinieneś zostać graczem miesiąca ?
hmmm ... trudne pytanie

kandydat nr 3.
dlaczego powinieneś zostać graczem miesiąca ?
bo jestem najlepszy !

kandydat nr 4.
dlaczego powinieneś zostać graczem miesiąca ?
a kto twierdzi, że jestem graczem ?

kandydat nr 5.
dlaczego powinieneś zostać graczem miesiąca ?
matko !

Kandydat nr 5, co prawda już po czasie, podchwytliwie zapytał:
- A czy mam dodatkowe szanse jeśli powiem że moim ulubionym daniem jest kapustka ?
Moja, co prawda już po czasie, odpowiedź:
- ZDECYDOWANIE NIE !!!

Po bardzo burzliwej naradzie, podczas której co chwilę zmieniałem zdanie, ogłaszam, że graczem miesiąca zostaje kandydat nr 1, bo ma najbrzydsze zdjęcie i chciałem mu to jakoś wynagrodzić. Gratulujemy!

Komputerowe generowanie tekstu

Na potrzeby sprawdzenia, czy teksty z tego cyklu mogłyby być generowane przez komputer, napisałem generator tekstów oparty na pomyśle Jona Bentleya opisanego w książce "Perełki Oprogramowania". Szczegóły tego sprytnego i prostego, niczym dobra gra planszowa, algorytmu opiszę w tym tygodniu na blogu http://softdesigner.blogspot.com/.

Wejściem do programu jest kilka źródeł tekstowych (w tym wypadku są to posty "gra miesiąca" z forum gamesfanatic i boardgix) a wyjściem jest tekst składający się z przemieszanych ze sobą fragmentów. Istotne jest to, że każdy ciąg kolejnych trzech słów w wygenerowanym tekście występuje też gdzieś w źródłach. Dzięki temu teksty nie mają charakteru całkowicie losowego.

Program nazwałem "szatkownica", zapraszam do lektury gry miesiąca:

Grę absolutnie wyjątkową, kapitalną, fantastyczną. Wciągnęła Paulinę, wciągnęła mnie, wciągnęła znajomych z którymi spotkałem się z oceną 7,5 która to ocena jak na razie jestem zachwycony. Jedyny problem to że widzę że poza Olą trudno mi będzie znaleźć regularnych przeciwników - jakoś mało kto lubi tytuły naprawdę ciężkie :-( kandydat - rewelacyjna gra imprezowa Wits and Wagers. Niby gra na wiedzę, trzeba podawać bliskie poprawnym odpowiedzi na przeróżne pytania. Tak naprawdę jednak jak dobrze znamy odpowiedzi nie ma dużego znaczenia, bo główne źródło punktów/pieniędzy to poprawne obstawianie która odpowiedź innych grających jest prawdziwa. Ciężko opisem oddać wrażenia z gry, która by mnie maksymalnie odrzuciła... Takoż więc tę kwestię przemilczę na razie,

jedziemy!
razem wybór najlepszego tytuły miesiąca nie był łatwy - na pamiętnym Mazurkonie pożyczyłem grę od Pancha egzemplarz zamówiłem własny - wystarczyło same przeczytanie zasad i pomacanie planszy z armiami :-). Szybka, dobra dla dwóch (nawet Ola ze mną w to chce grać w nią grywać. Pierwsza rozgrywka - 4 graczy, gramy bez kart akcji (żeby uprościć rozgrywkę). Gra wydaje się świetna, bez rozegrania większej liczby partii nie będę ryzykował wyboru jej na Grę Miesiąca. Poniżej ekipa GF przedstawia swoje typy. miesiąca - El Grande i Mississippi Queen. Należy jej się to tej firmie, szczególnie, że gra ma już 14 lat i z punktu widzenia czasu na pewno zwycięży ;) Catan Card Game. Te dwie gry są rewelacyjne i żadnej nie dałbym Malinki.

Takoż więc tę
kwestię przemilczę na razie, ale coś czuję, że na kolejny miesiąc minął - wakacje chylą się ku końcowi, bociany wylatują z kraju, Zajdle już rozdane... Czyli zaczyna się robic ciekawie, sezon ogórkowy w pełni, w świecie planszówek nudy na pudy, jakieś tam drobne releasy, kilka nowinek, nic wielkiego. "Piraci: Córka Gubernatora" niestety na ten miesiąc rozdając dwie nagrody - "Najlepszą Grę Miesiąca" i "Planszową Malinę" (przypominam iż są to tytuły nadawane tylko grom w które miałem okazje bawić się po raz drugi. Uwielbiam takie sytuacje. Jeśli po rozgrywce chcę grać w nią w sumie żadnej z licznych rozgrywek nie udało się nam zakończyć (wszyscy wołali o pomoc siły nadprzyrodzone). Słowem - smutno powiedzieć, ale produkt bardzo kiepski, i mam wielką nadzieję że uda mi się odczytać grymasy twarzy mych znajomych, im także gierka przypadła do gustu.

Co więcej, zupełnie niespodziewanie udało mi się udało, ale dopiero w grudniu. Lećmy dalej. Schotten Totten, Parthenon, Feudo i La Citta. Aż 5 rozgrywek w tę bardzo długą przecież grę, wszystkie na poziomie. Mocna gra. Pełnokrwista, ciężka, mózgożerna, bardzo, bardzo przyjemna. Satysfakcja ze zwycięstwa jest zawsze ogromna. Wprawdzie jeszcze muszę pograć żeby mieć okazję ją poczuć, ale mogę sobie wyobrazić, jakie to ma znaczenie jeśli pozwala zacząć każdy dzień pracy, prawie każdy facet w firmie odwiedził w grudniu zauważyłem, że już do niej siądę i siadałem całkiem często w tym miesiącu miałem ciężki orzech do zgryzienia. Mnóstwo nowych gier, ale co ciekawe, wybór był dla mnie był Blef. Czy jednak dzisiaj się broni na tyle by nadać im tytuł Gry Miesiąca. Gra jest też bardzo dynamiczna i konfliktowa walka o kasę. Rewelacyjna gra, którą już od ponad miesiąca, i to i to... Dobra, ale co zrobiło wrażenie, co może powalczyć o tytuł gry miesiąca. Postanowiłem zrezygnować z nominowania co miesiąc będę się wahał i też ją docenię.

Przejdźmy do meritum - wybór Najlepszej Gry Miesiąca.
Gra jest głupia. Ale to co mnie powala to niezwykłe napięcie i poczucie, że jedzie się po bandzie. Tak naprawdę, do samego końca nie wiadomo kto ostatecznie wygra, że rozgrywka pasjonuje i trzyma w napięciu, że jest świetnie wykonana, kolorowa, ma kupę elementów, które można ustawiać na planszy, podkradanie towarów, spora dawka emocji, krótki stosunkowo czas gry (2h). Niestety wszyscy mamy wrażenie, że gra ma "tylko" 100 zestawów pytań, i już wiele osób się martwi że za szybko się skończą - a przez poprzedni rok nie poznałem ani jednej gry która ma świetlaną przeszłość i mnóstwo zachwytów na koncie, jednak w tym miesiącu grałem niewiele - nauka, wyjazd na paskudną Ukrainę, sesje RPG... wszystko to pochłania masę czasu. Na dodatek non stop jakieś problemy z komputerem (jsettlers) i gra przypomniała się i wykonała największy skok w moim rankingu.

miesiąca finałowej puli gier, które brałem pod uwagę jako najważniejsze dla mnie pod
znakiem gry Railroad Tycoon. Na początku (gdy ją zapowiadano i gdy się ukazała) podchodziłem do niej bardzo chętnie, nigdy nie odmawiałem - ba! - sam ją wciąż proponowałem. To taka klasa Samurai'a, szybka, pomysłowa gra, przy której nigdy się nie popsuje. Tak samo jak przy Twilight Struggle muszę być konsekwentny, pomimo, że gra była hitem gdy grałem pierwszy raz. Bardzo się zdziwiłem, że bazik kupił tę grę. Gdy dotarła do mnie gry w listopadzie wybrałem Flix Mix, Schotten Totten, Parthenon, Feudo i La Citta. Aż 5 rozgrywek w tę grę grali piraci na Latającym Holendrze w Piratach z Karaibów 2. Pierwsza rozgrywka - 6 graczy, gramy z kartami specjalnymi. Tym razem grało się pięknie.

Gra jest głupia. Ale to tylko jeden tytuł naprawdę rzucił mnie na kolana. Mowa o grze Samurai, która [taaaam taaaadam] zostaje moją Grą Sierpnia 2006. a teraz jej atrakcyjność jakby spadła, przejadła się. W tym miesiącu grałem bardzo mało. Naprawdę bardzo mało. Naprawdę bardzo mało. Patrząc na liczbę rozgrywek faworyt może być podanie przykładowych pytań: 'Ile razy w piosence Beatlesów "She loves you" występuje słowo "yeah"?', czy 'Ile procent gospodarstw domowych w Stanach posiada kota?'. Ostatnie pytanie pokazuje drobny problem z grą - duża część pytań jest bardzo amerykańska, gra nie pozwala zapomnieć że to nie uciecze. dalej.

Emira też tylko jedna rozgrywka. Gra bardzo klimatyczna, z zaskakującym, oryginalnym pomysłem, ale nie lubię
rozdzielać nagród za nic. Za nic to może zbyt ostre określenie, chodzi mi o Ticket to Ride). Świeża mechanika, nowe spojrzenie na rozgrywkę to coś bardziej monotonnego niż przemówienie Ministra do Spraw Siana Ogórków w temacie "Statystyki Zbiorów z minionej dekady". Gra jest głupia. Ale to tylko jeden raz. Co prawda przegrani odpadają i muszą czekać na koniec, ale w tym miesiącu - na pamiętnym Mazurkonie pożyczyłem grę od Nataniela i zacząłem w nią odczuwam jedynie frustrację z nieskończonej głupoty tego tytułu.

Jak dla mnie zaskoczeniem okazała się Cytadela. Tak, stara, wysłużona Cytadela, która już zapomniana, w Grudniu odżyła z niesamowitą mocą. Moi znajomkowie od Sesji RPG uznali, że chyba spróbują pograć w coś mało wymagającego, i po okresie królowania 6nimmt i Saboteur-a chwilowo testujemy właśnie Coloretto. Dość przyjemne, dosyć losowe zbieranie kompletów kart w tych zachwytach

liczby fragmentów:
53 boardgix gra miesiąca
76 games fanatic gra miesiąca

tekst jest wybrany z innych pięciu wyników szatkownia
jedyna modyfikacja to rozdzielenie akapitów dla czytelności

Wednesday, January 24, 2007

Tarta cytrynowa

Do boju !

Ciasto:
300g mąki
200g margaryny
200g cukru
3 żółtka
4 łyżki śmietany
szczypta soli

Masa cytrynowa:
9 jaj
4 cytryny
375 g cukru
300 ml gęstej śmietany
szczypta maki.


1. Przesianą mąkę, margarynę, cukier, żółtka, śmietanę, sól posiekać nożem, szybko zagnieść ciasto i włożyć do lodówki na 1h.

2. Formę posmarować margaryną i oprószyć mąką

3. Cytryny umyć i wytrzeć do sucha. Zetrzeć z nich skórkę, wycisnąć sok. Sok połączyć ze starta skorka.

4. W osobnej misce ubić jaja z cukrem. Dodać śmietanę i lekko ubić, następnie połączyć z sokiem cytrynowym i skorka. Otrzymana masę przełożyć na podpieczony placek.

5. Piec ok. 40 min w nagrzanym do temp. 170C piekarniku. Przed podaniem posypać cukrem pudrem.

- Tarta zyskuje na smaku po 2 dniach przechowywania.
- Tarta traci na smaku po 25 dniach przechowywania.

Rozwiązanie zagadki z postu LIGA

Jest gra hazardowa, w której można obstawiać wynik rzutu dwoma kostkami. Są możliwe do obstawiania pola:
więcej niż "7" - płatne 2:1
równo 7 - płatne 3:1
mniej niż "7" - płatne 2:1

pytanie: ile statystycznie zarabia kasyno ?

Rozwiązanie
Kasyno zarabia dzięki temu, że nagrody są zbyt niskie w stosunku do prawdopodobieństwa wygranej. Jeśli gra polega na obstawianiu rzutu monetą, prawdopodobieństwo trafienia wynosi 1/2 a sprawiedliwe kasyno, czyli takie, które nie zarabia (spokojnie, to tylko model matematyczny !!), płaci za wygraną odwrotność tego. Odwrotność 1/2 czyli 2 razy obstawiona kwota.

Prawdziwe kasyno płaci jednak mniej, w tej sytuacji być może na przykład 1.5 razy obstawioną kwotę. Statystycznie po 100 rundach obstawiania zarobi 100 x 0.5 obstawiana kwota.

Prawdopodobieństwo, że suma oczek będzie "7" przy rzucie dwoma kośćmi wynosi 1/6. Sprawiedliwie byłoby więc płacić 6:1. Przy wypłacie 3:1 statystycznie kasyno zarabia na tym polu 3 razy kwota.

Skoro prawdopodobieństwo na "7" jest 1/6 to pozostałe opcje mają 5/6 a ponieważ są one symetryczne i równe, każda ma 1/2 * 5/6 = 5/12. Oczekiwana wypłata to 12/5 czyli 2 i 2/5 tymczasem prawdziwa to 2:1. Zarobek 2/5 razy kwota.

Podsumujmy: na polu "7" kasyno zarabia 3 razy kwota, na dwóch pozostałych 2/5 razy kwota. Jak więc brzmi odpowiedź ? Ile statystycznie zarabia kasyno w tej grze ?

To zależy od tego jak gracze obstawiają. Jeśli gracze są świadomi, że pole "7" jest bardziej oszukanym polem, to będą go unikać. Wtedy odpowiedź brzmi: statystycznie na każdym obstawieniu kasyno zarabia 2/5 postawionej kwoty.

Wygrał: kapustka jako jedyny uczestnik, gratulujemy.

Zasieciowany sieciarz nie sieciuje

Jeśli dasz Rafałowi jakąś książkę do przejrzenia to najdalej po 30 sekundach odnajdzie i przeczyta ci jakiś bełkot. Przeglądał dziś instrukcję do Neuroshimy Hex i zatrzymał się na stronie 10:

Kwestia Sieciarza.
[....]

Sieciarz może w normalny sposób unieruchomić innego Sieciarza - wtedy oczywiście zasieciowany Sieciarz nie sieciuje.

Jeśli dwóch Sieciarzy z wrogich sobie armii skieruje na siebie nawzajem sieci, żaden z nich nie będzie w stanie zasieciować drugiego. Dwie sieci skierowane na siebie anulują się i w tej sytuacji żaden Sieciarz nie sieciuje drugiego Sieciarza.

Monday, January 22, 2007

Dieta

1.
gosia:
na stole leżał kawałek szynki a obok kawałek sałaty, zgadnij co kot próbował ukraść
ja:
o rany co za wariat
gosia:
mysle ze jest wegetariatem

2.
gosia:
pędzel dobiera się do marchewki!
ja:
ale ... to jest kot !
umył chociaż tą marchewkę ?
gosia:
no właśnie nie

Tuesday, January 16, 2007

Jeszcze dwa blogi

Od jakiegoś czasu prowadzę równolegle jeszcze dwa, zupełnie odmienne od tego odpałowego, blogi.

http://softdesigner.blogspot.com - jest poświęcony informatyce a szczególnie architekturze systemów obiektowych, która jest moją pasją i zawodem. Rozkręca się powoli.

http://twojboss.blogspot.com - jest głęboko ironicznym blogiem w którym podszywam się pod pewną osobę z mojej aktualnej pracy, której przerośnięte ego mnie męczy a ten blog jest formą odreagowania.

zapraszam

Monday, January 15, 2007

LIGA

LIGA monopoly radia Pin

Chociaż w elitarnych kręgach planszówkowych nie wypada o tym mówić, to przyznam się: aktualnie biorę udział w LIDZE monopoly - cyklicznej imprezie organizowanej przez radio Pin i stowarzyszenie Mariasz. Czy pogrążę się jeśli dodam, że w monopoly grałem pewnie jakieś 500 razy w życiu? Tak, wiem że to o wiele za wiele.

Największą wadą tej gry jest olbrzymie znaczenie szczęścia. Z tego powodu monopoly trzeba traktować na wesoło i kreatywnie. Właśnie dlatego, gdy zgłaszaliśmy udział jako drużyna „Półmózgi”, liczyliśmy na żartobliwy charakter i życzliwą atmosferę rozgrywek.

Przeciwnie jednak, większość graczy przyszła się sprawdzić i wygrać. Mają nastawienie typu „wygram w tego chińczyka albo strzelę sobie w łeb”. Mają poważne nazwy drużyn, reprezentują poważne firmy i jest z nimi poważny problem: Jak się nie dogadasz to się obrażają, jak się dogadasz to są podejrzliwi, że ich wykiwałeś. Inwestorzy z ulicy sezamkowej.

W tym wszystkim najgorsze jest to, że inwestorzy z ulicy sezamkowej nie potrafią się zachować podczas gry – mam tutaj na myśli zdroworozsądkową kulturę gry, dzięki której gra się przyjemnie http://www.gry-planszowe.pl/x.php/1,84/Kultura-gry.html. Ja mam wrodzony wstręt do takich etykiet i wolę myśleć samodzielnie ale z tą listą zgadzam się całkowicie. Nawet jeśli rozgrywki mają charakter LIGI, to nie można zapominać, że jest to ostatecznie tylko gra planszowa.

Polibuda, jedna z niewielu NORMALNYCH drużyn.

Dziędziorki !!! moje dziędziorki !!!
dzisiejszy program sponsorują literki:
"W" "Y" "G" "R" "A" "M"

Mógłbym się jeszcze powyżywać na tej LIDZE specjalnej troski ale zamiast tego zatrzymam się przy samej grze. Jest bowiem bardzo wiele potencjalnych sposobów dogadywania się z innymi graczami a wymyślanie kolejnych jest moją ulubioną częścią gry. Lubię traktować monopoly jako ramy, w których zanurzam inne mini-gry, najczęściej hazardowe. A, że przez 500 partii można ich wymyśleć całkiem sporo, krótko opiszę te najbardziej popularne:

- „pół na pół”:
zysk / strata na karcie szansy jest dzielona z chętnym graczem.

- „kasyno”:
przyjmujesz zakłady dotyczące następnego rzutu kostką. Stawki są jak w bazarowej grze „3 miasta”, czyli obstawiać można trzy wyniki: mniej niż 7, więcej niż 7 i równo 7.

Opcja "równo 7" jest płatna 1:3 a pozostałe dwie 1:2.
Zagadka: Ile statystycznie zarabia kasyno ? Czekam na odpowiedź w komentarzu.

- „1 na psychologa”:
jeśli ktoś złoży ci absurdalną propozycję, dajesz mu drobne pieniądze żeby podjął leczenie u psychologa.

- „spółka”:
dwaj gracze nie płacą u siebie aż do czasu gdy zostaną tylko oni. Jednym z wariantów spółki jest taki, w którym ustala się, ile razy gracze nie płacą u siebie.

- „ubezpieczenie”:
chętni gracze na początku każdej swojej kolejki płacą ci ustaloną kwotę ubezpieczenia. W zamian pokrywasz 25% tego co muszą płacić jeśli gdzieś wpadną. Trzeba jeszcze ustalić górną kwotę do której wypłacasz odszkodowanie na przykład wzorując się na funduszach emerytalnych.

- „akcje”:
pozwalasz innym graczom kupować akcje fikcyjnej spółki aby mogli je potem odsprzedać z zyskiem. Nie wpadłem jeszcze na dobry pomysł ustalania ceny spółki – może spółką niech będzie każdy z graczy ?

Część z tych zagrywek jest stuprocentowym wygłupem a część faktycznie zwiększa szansę wygrania. Szczególnie mocna jest "spółka" w sytuacji, gdzie gracze, którzy się dogadali, kontrolują wszystkie ulice. Pozostali gracze jeżdżą wtedy po planszy niczym wściekłe świnki skarbonki. Nie polecam w grach towarzyskich bo to mało towarzyskie. W LIDZE to normalka.


To jest sytuacja po pięciu rzutach ! Gracz po prawej stronie kupił
komplet kolejek, po czym wszystko nam oddał bankrutując
na granatowych. Nie zdążył nawet przejść przez start.

Natomiast nasz pierwszy rzut to z "cofnij się o trzy pola"
(na granatowe pole) a chwilę potem dokupiliśmy drugą granatową.

Wednesday, January 10, 2007

Konkurs !

Witajcie na moim zajefajnym blogasku. Rzadko tu piszę bo jakoś nie mam o czym. Jesteście koffani. Ogłaszam konkurs na najbardziej zajefany blogasek. Zwycięzca dostanie komentarz. Czekam na zgłoszenia!

A teraz trochę dollsów-pierdollsów. Tylko mi ich nie podkradać bo pozabijam !


A może mi ktoś podać kod do zainstalowania sims 2 wzamian dam 10 komentarzy jeśli kod będzie dobry [uwaga: to jest autentyk, http://superdollsiki12.blog.onet.pl/].

A jeśli ktoś zrobi za mnie projekt z przedmiotu automaty i gramatyki to dostanie 1024 komci. Z góry dziex. Dawajcie komenty, pa pa pa pa

Saturday, January 6, 2007

Paczka chipsów od rebela

Smolna. Moje przybycie stało pod znakiem zapytania bo pędzel, półnorweska kocia gadzina, miał być kastrowany. Pomysł jednak upadł z czego ucieszył się zarówno on jak i ja. Zdarzenie to miało charakter gry o sumie zerowej bowiem podwójnie nieszczęśliwa była Gośka aka "wróg kocich jąder". Uparcie twierdzi, że nie wytrzymamy smrodu gdy Pędzel zacznie oznaczać teren.

Pędzel z wdzięczności za uratowanie zjada mi rękę.
Gośka ma fajne powiedzenie w takich sytuacjach
"auuu kurde, sam się ugryź !"

Tym razem wpadłem ze swoim tatą, który od zawsze bardzo lubił spędzać czas przy planszy monopoly, szachownicy, brydżu lub axis and allies (w całą serię gra już blisko 20 lat !, to chyba najbardziej zagorzały zawodnik na świecie). Tutaj poleci bardziej sentymentalny kawałek bo powiem, że te chwile gdy siadamy rodziną (nie całą bo mama jest alergiczna na gry) to najbardziej rodzinne chwile z tego co mam.

Wchodzimy i patrzymy jak inni się dobrze bawią. Zaczynam szantażować towarzystwo, że jak nie będę miał z kim zagrać to napiszę bardzo nieprzyjemny tekst na blogu traktujący o smolnej. Nikt mnie nie potraktował poważnie, dlatego piszę: jeśli przyjdziesz na smolną to twoje chipsy zostaną zjedzone a pieniądze na wigilię zdefraudowane.

The First World War
Raj zaprasza do gry The First World War, która jest związana z jego ostatnią fascynacją lekkimi grami strategicznymi. Gra jest bardzo uproszczona a jej zasadnicza mechanika, według której rozstrzyga się starcia na tak zwanych "frontach", przypomina przeciąganie liny (masz zanik mięśni ale chcesz przeciągać linę to zagraj w The First World War). Frontów jest jedenaście i na każdym z nich umieszczamy jednostki (nie umieszczamy ich w jakimś specyficznym miejscu tylko na całym froncie więc plansza to tak naprawdę jedenaście dużych pól).

Początek gry. Fronty są oznaczone czerwonymi liczbami 1-11
na czarnym tle
i oddzielone od siebie cienkimi czerwonymi liniami.
Gram stroną Prus (niebieskie żetony w dwóch odcieniach).
Na froncie nr1 (prawy dolny róg, numer jest niewidoczny)
udało mi się zająć jedno miasto.

W swoim ruchu możesz zaatakować lub przemieścić jednostki. Jeśli zaatakujesz i wygrasz, zdobywasz kolejne miasto na tym froncie. Każde miasto jest warte jeden punkt i po sześciu etapach wygrywa ten, kto ma ich więcej. Miasta są w kwadratowych lub okrągłych obwódkach. Te okrągłe mają takie dodatkowe znaczenie, że ich utrata oznacza mniejszą ilość wojsk dostawianych w następnej turze.

Gram stroną Prus (niebieskie żetony w dwóch odcieniach).
Straciłem trzy kluczowe miasta w okrągłych obwódkach. W rezultacie
w następnym etapie dostanę trzy jednostki mniej i nie będę w stanie
odmienić losów wojny. Gdzie są moje chipsy ? Na zdjęciu widać też
najbardziej typowy rzut Raja "4" kontra mój ulubiony "S" = zero.

Podczas tłumaczenia nie zrozumiałem do końca reguł i nie wiedziałem o specjalnym znaczeniu okrągłych miast. Pochopnie uznałem, że wszystkie fronty są jednakowe i atakowałem w miejscach, gdzie miałem najwięcej łatwych punktów do zdobycia. Jednocześnie aby nie tracić czasu na przegrupowania zupełnie odpuszczałem tam, gdzie mi nie szło. W efekcie oddawałem najważniejsze fronty, to znaczy te gdzie miałem najwięcej okrągłych miast i moje dostawy jednostek były bardzo zredukowane.

Nie tylko zagrałem zupełnie źle ale też Raj zaczarował kostki i bardzo często wyrzucał "4" a ja zero (tutaj im więcej rzucisz tym lepiej). Spowodowana tym utrata jednostek i małe dostawki skończyły się ... skończyły się moją kapitulacją przed czasem. Co ciekawe, mimo że zagrałem jak wariat i pechowo rzucałem wciąż miałem szanse na wygranie. Nie wiem co trzeba zrobić aby przegrać totalnie. Zjeść tekturowe pionki ?

Nie powiedziałem o najciekawszym aspekcie gry - jednostki są odkładane grzbietem do góry. Macie bardzo ograniczoną informację odnośnie sił przeciwnika na konkretnym froncie aż do czasu gdy na nim zaatakujecie (obrońca wtedy się ujawnia całkowicie). To bardzo ciekawy pomysł, który przywołał mi wspomnienia gry Stratego. Starasz się zmylić przeciwnika a jednocześnie odczytać jego ruchy.

Mimo żetonów z rysunkiem żołnierza i mapy europy podczas rozgrywki nie miałem uczucia, że jest to gra wojenna. Nie wiem czym to jest spowodowane - czy to przez ten pomysł z ograniczoną informacją, który jakby przypomina gry karciane w których nie widzę kart przeciwnika, czy też może z powodu grubego podziału planszy na zaledwie 11 pól.

Dobra gra ... która nie ma szans na rynku z powodu swojej ceny.

Kompletnie zaskoczony Pędrak, w tle jego przodkowie:
Bolesław Chrobry, Kazimierz Wielki i Jan III Sobieski
... na pewno to on zjadł moje chipsy.

Raj i tata uciekają do swoich spraw. Zostaję sam. Chwilę przemądrzam się o diplomacy "szybka partia trwa cztery godziny" ale tak naprawdę mam ochotę przypomnieć sobie rozgrywkę w tego absolutnego klasyka. Potem odkrywam rzecz nieprawdopodobną, jestem otoczony VIPami. Obok mnie widzę gwiazdę telewizji pędraka a przy stoliku Lim-Dul zajada się chipsami, które kupił w rebelu (dzięki za to, że pozwoliłeś mi wyżreć okruszki) !

Po tym jak Jax przegrał w dostarczonych przez siebie Settlers of Catan the card game i został przez zwycięzcę, Lim-Dula, dwadzieścia razy pieszczotliwie nazwany:
- ty chamie.
... po tym wszystkim siadamy aby zagrać w

Nie pamiętam tytułu
Nie pamiętam tytułu to gra w której gracze mają cztery karty z wartościami 1-4 i w swoim ruchu zagrywają jedną obok wybranego smoka z kilku widocznych. Smoki też mają swoją wartość (chyba w przedziale 6-12) i w dowolnym momencie gdy suma kart graczy jest większa od wartości leżącego obok smoka to zostaje on pokonany a gracze, którzy uczestniczyli w tej wyprawie muszą się podzielić łupami. Sami muszą uzgodnić podział zanim upłynie czas (wyznaczony przez ukradzioną ze space dealera klepsydrę). Jeśli nie zdążą to skarb przepada a uczestnicy odchodzą z pustymi rękami.

Końcówka gry, wszyscy wybierają się na jednego smoka.
Swoje łupy gracze mają ukryte za papierowymi przesłonkami.

Gra się do wyczerpania łupów. Łupy są drewnianymi żetonami w kilku kolorach i o różnych wartościach (dodatkowo na koniec gry są premie za posiadanie kompletu kolorów lub posiadania największej ilości danego koloru wśród wszystkich graczy).

W grze są też karty szaleństwa z różnymi dodatkowymi regułami - na przykład ja otrzymałem taką, która pozwalała mi niepostrzeżenie kraść łupy ze smoków aż do czasu gdy ktoś mnie przyłapie. Zrobiłem to raz na smoku, który miał 7 łupów. Nikt się nie zorientował. Zrobiłem to drugi raz na smoku, który miał 4 łupy. Wciąż nikt mnie nie przyłapał (przy czym fakt zniknięcia został odnotowany). Rozprężony zagrałem na chama ...

- ty chamie - powiedziałby Lim-Dul

... i ukradłem żetonik ze smoka, który miał tylko ten jeden. To już nie przeszło, oskarżył mnie pędrak, który nie tylko zjadł moje chipsy ale jeszcze oskarża mnie o pokradanie łupów. Prawdę mówiąc na przebieg rozgrywki wpłynął fakt, że Jax zapomniał wspomnieć o tym, że taka karta w ogóle istnieje. Uprzedzeni gracze na pewno nie pozwolili by mi działać z taką łatwością.

Podziały były niesamowicie zgodne. Podejrzewałem, że podczas gry w Nie pamiętam tytułu przez większość czasu będzie awantura i straszna jatka. Tymczasem tylko raz nie udało się ustalić podziału przed upływem czasu i była to nawet miła odmiana. Bardzo mi się podobał ten luz i sposób ustalania podziałów, który świadczy o klasie graczy. Zupełnie inaczej niż jest na lidze monopoly, która z pewnością doczeka się swojego posta wkrótce.

Partia zakończyła się fajnym wynikiem - zremisowałem z Jaxem i zajeliśmy pierwsze miejsce ex aequo. Nie pamiętam tytułu to świetna gra, chociaż z zastrzeżeniem, że gracie z fajnymi ludźmi. Gorąco polecam, będę starał się ją zdobyć.

Podobno na smolnej co drugi tydzień jest bijatyka. To jest Jax
w chwili gdy kradnie dwa łupy od Lim-Dula.

Podobno na smolnej co drugi tydzień jest bijatyka. To jest Lim-Dul
w chwili gdy z dwóch łupów okrada go Jax.

// "Nie pamiętam tytułu" to w rzeczywistości Drachengold

Friday, January 5, 2007

Mussaka

Pierwszy raz zjadłem ją w cafe brama. Bramę wspominam dobrze bo kojarzy mi się z dziwną, spontaniczną tradycją jaką ustanowiliśmy z Krzyśkiem. Miałem z nim zajęcia informatyki w środy po których chodziliśmy na dużą kawę latte i małe ciastka. Nikt nie wie dlaczego nazwaliśmy to czwartkową tradycją.

Tym razem byłem jednak z Magdą, którą skonsumowałem trochę później w ramach eksperymentalnego projektu "sex przyjaciele". Hipoteza postawiona w tym projekcie, że można sypiać ze sobą i być tylko przyjaciółmi została obalona. Z Magdą nie mam już kontaktu, zresztą z Krzyśkiem też. Całe to studiowanie na wydziale chemii to był taki dziwny czas po którym tak niewiele zostało.

Teraz zamawiam ją bardzo często. Mussaka w cafe brama była mdła ale położony blisko mojej pracy bar Sahara przyrządza ją znakomicie. Duża potrawa na małym talerzu. Całość wygląda jak WZ-tka z pomidorem i ostrą papryką zamist czubka bitej śmietany. Chwilę potem wgryzam się w roztopiony na makaronie ser pod którym ukrywa się mięso i zapiekane ziemniaki. Zanim uderzę o talerz przebiję się jeszcze przez soczystego bakłażana.

Od kiedy odkryłem Mussakę trudno jest mi zamówić coś innego. Czasem nazywam siebie w myślach "Pan Mussaka", szczególnie gdy po raz kolejny rozważam czy tym razem nie zamówić czegoś innego. Jednak nie jestem w stanie. Jeśli jej nie zamówię to ten dzień się nie uda.

Wednesday, January 3, 2007

Wielbłąd "E" jak "eksperymentalny"

Zamieszczam swoje sentymentalne wrażenia po drugiej partii Timbuktu. Moją pełną recenzję (a zarazem moją pierwszą recenzję w ogóle) można znaleźć w portalu gildii http://www.planszowki.gildia.pl/gry/timbuktu/recenzja

Wpierw jednak powtórzę pewną historię ze starego bloga:

Zapraszam na przyśpieszony kurs dedukcji społecznej. Celem jest poznanie - ile osoba ma lat, jakiej jest płci i co studiuje. Wszystko na podstawie dedukcji. To niesamowite ! Wiek jest rzeczą trudną. Proponuję jakieś podchody w stylu "studiujesz ?", "jak tam matura ?" lub "kolega powiedział, że masz 80 lat". Płeć jest jeszcze trudniejsza. Właściwie jesteśmy w tej kwestii bezsilni

Poznać co osoba studiuje będzie znacznie łatwiej. Potrzebujemy: jedno otwarte i niepuste opakowanie ptasiego mleczka. W pewnej chwili łapczywie chwytamy opakownie ptasiego mleczka i rucamy nim po całym pomieszczeniu. Tak, dedukcja społeczna wymaga poświęceń. Następnie uspakajamy się i zaczynamy powoli zbierać porozrzucane ptasie mleczko i wkładać je z powrotem do opakowania. Patrzymy na reakcję osoby i wszystko wiemy.

Autentyczny przykład (na ostatnim jam session). W chwli gdy wkładałem do opakowania, dziewczyna (tak przynajmniej zgaduję, bo dedukcja społeczna jest w kwestii płci bezradna) chwyciła mnie za rękę i powiedziała: Nie, nie możesz tego chować z powrotem tylko musisz to teraz zjeść !

jaki kierunek studiowała ?

Rozłożenie planszy i wyjaśnienie zasad Timbuktu to 20 minut. Partia trwała 8 razy tyle. Na początku gry nasze wielbłądy dostają surowce i wygra ten, kto dowiezie jak najwięcej. Wielbłądy wpierw trzeba przeprowadzić na pierwszy odcinek, potem na drugi i tak do końca

Przeprowadzanie wielbłądów na ostatni etap.
Czerwony wielbłąd A jest załadowany w 1 złoto
i 2 kamienie. Obydwa pola wymiany są już zajęte
czyli każdy gracz zna już 3 fakty kradzieży.
foto: WaldMulder, boardgamegeek.com


Po tym jak wszystkie wielbłądy przeszły na nowy odcinek grasują złodzieje. Jest 5 kradzieży, każda określona przez: numer karawany, pozycje wielbłądów, wykradane surowce - zdarzenia się generuje losowo rozdając 15 kart: 5 kart karawan, 5 kart pozycji, 5 kart surowców.

Istota gry polega na tym, że każdy gracz pozna maksymalnie 3 fakty a pozostałe dwa musi wydedukować na podstawie zachowań graczy, którzy je znają. Dokładnie gra jest omówiona w odcinku timbuktu na vlogu Scotta Nicholsona.

- wow, Grzesiek ... ty nic nie notujesz ! Niezłą czaszkę masz chłopie. - powiedziałem gdy się zorientowałem, że tylko on nie używa rozdanych graczom kartek i długopisów.
- tak, ale zobacz ile już ma więlbłądów eksperymentalnych - chłodno oceniła sytuację Gośka.

Wielbłąd eksperymentalny to pusty wielbłąd. Można go tulić, głaskać, nazwać Georgem lub wrzucać na dowolne pole w ciemno. Używaliśmy ich aby w ciemno stawać na polach wymiany, dzięki czemu gracze poznają szczegóły kolejnego napadu. Tylko, że to błąd.

Gdy przegrywasz to powinno ci zależeć aby reszta musiała grać w ciemno i ryzykować - masz już niewiele do stracenia. Przegapiliśmy tą prostą prawdę. Poza oczywistym dedukcyjnym wymiarem gry jest jeszcze ten subtelniejszy konflikt. Jeśli masz dużo wielbładów eksperymentalnych (= przegrywasz) używaj ich tak, aby blokować innych i opóźniać wymianę kart.

Poza tym istotne jest wypracowanie jakiegoś systemu notowania, ja doszedłem do czegoś w postaci:

? oznacza pole prawdopodobnie okradane
zamazanie to pole na pewno okradane
x oznacza pole prawdopodobnie nie okradane

Rozgrywka przypomina jakieś 4-osobowe interaktywne sudoku. Bardzo mi to przypadło do gustu ale nie wszyscy byli zauroczeni. W szczególności na powolne tempo gry narzekał zwycięzca (przegrać i usłyszeć "eeee, taka sobie", mniam). Odnośnie elementu dedukcyjnego tej gry przypomniała mi się jeszcze zagadka einstiena:

zaczerpnięte z http://www.epsilon.kim.pl/Logiczne/einstein.htm gdzie znajdziecie również odpowiedź

Legenda mówi, ze zadanie to zostało wymyślone przez Einsteina. Według niego 98 % ludzkiej populacji nie jest w stanie go rozwiązać. Prawdopodobnie nie jest to prawdą, ale zadanie jest bardzo ciekawe i oryginalne.

5 ludzi zamieszkuje 5 domów w 5 różnych kolorach. Wszyscy pala papierosy 5 różnych marek i pija 5 różnych napojów. Hodują zwierzęta 5 różnych gatunków.

Pytanie : Kto hoduje rybki ?

  • Norweg zamieszkuje pierwszy dom
  • Anglik mieszka w czerwonym domu
  • Zielony dom znajduje się po lewej stronie domu białego
  • Duńczyk pija herbatkę
  • Palacz Rothmansów mieszka obok hodowcy kotów
  • Mieszkaniec żółtego domu pali Dunhille
  • Niemiec pali Marlboro
  • Mieszkaniec środkowego domu pija mleko
  • Palacz Rothmansów ma sąsiada, który pija wodę
  • Palacz Pall Malli hoduje ptaki
  • Szwed hoduje psy
  • Norweg mieszka obok niebieskiego domu
  • Hodowca koni mieszka obok żółtego domu
  • Palacz Philip Morris pija piwo
  • W zielonym domu pija się kawę